Cześć :)
Dziś druga część pędzlowego maratonu. Zapraszam serdecznie! ;)
Zacznę od obiecanych pędzelków Maestro. Planuję zakup kolejnych, ale to dopiero na następnych targach kosmetycznych (gdzieś w marcu). Za duży wybór rozmiarów jak dla mnie i nie potrafię zdecydować bez "macania".
Wszelkie wymiary podaję ze strony sklepu Ladymakeup.
Oczywiście wszystkie Maestro jakie posiadam są bardzo solidnie wykonane. Mają drewniane, czarne, lakierowane rączki. Naprawdę były to świetnie zainwestowane pieniądze.
420 mam w rozmiarze 6 i jest to najmniejszy pędzelek z trzech dostępnych rozmiarów. Wykonany jest z naturalnego włosia pony, które jest bardzo mięciutkie. Jest to taka malutka "kuleczka" i służy mi do precyzyjnej aplikacji cieni w kąciku i na dolnej powiece.
Całkowita długość pędzla: 17,6 cm, długość włosia: 7 mm, średnica włosia: 5 mm.
480 w rozmiarze 10 to pędzel wykonany z naturalnego włosia wiewiórki, które jest mięciutkie i delikatne. Bardzo ładnie rozciera cienie, tworząc taką subtelną mgiełkę.
Całkowita długość pędzla: 19,3 cm, długość włosia: 16 mm, średnica włosia: 6 mm.
660 mam w rozmiarze 4, czyli średnim z trzech dostępnych. Jest to pędzel wykonany z włosia syntetycznego, które jest dość miękkie. Moim zdaniem ten pędzel kompletnie nie nadaje się do podkreślania brwi, bo jest na to zbyt delikatny. Natomiast jest dla mnie doskonały do rysowania kreski eyelinerem, bo zapewnia niesamowitą precyzję, za co go po prostu uwielbiam.
Całkowita długość pędzla: 17,7 cm, długość włosia 3,5-5 mm, średnica 4,5 mm.
790 mam w rozmiarze 1 i jest to pędzel do eyelinera wykonany z włosia syntetycznego. Właściwie to nie do końca jestem z niego zadowolona, bo osobiście wolę pędzelki skośne. Jednak czasami po niego sięgam jeśli chcę namalować kreskę eyelinerem płynnym lub cieniem wymieszanym z Duraline. Próby z eyelinerem żelowym były mizerne, bo ciężko mi było nabrać ten eyeliner na pędzel, ale to pewnie kwestia po prostu mojego przyzwyczajenia do pędzli skośnych.
Całkowita długość pędzla 16,7 cm, długość włosia 8 mm, średnica włosia 1,4 mm.
910 to po prostu grzebyk do brwi, który idealnie spełnia swoją funkcję.
Całkowita długość: 19 cm.
Ten cudak to genialny wynalazek marki Inglot. Pięknie rozczesuje rzęsy i zdejmuje nadmiar tuszu. Nie każda maskara ładnie rozczesuje rzęsy i to jest właśnie taki mały pomocnik. Ma naprawdę ostre te ząbki i się kilka razy nimi zacięłam w palec, dlatego trzeba naprawdę uważnie się z nim obchodzić przy oku swoim czy "pacjentki", którą malujemy. Na szczęście jest składany, bo nie wiem jak bym go przewoziła w mojej kosmetyczce.
To są właściwie moje pierwsze pędzelki do makijażu oczu. Na początki były genialne, bo są całkiem niezłej jakości i kupiłam je w naprawdę śmiesznej cenie. Jak gdzieś je znajdziecie, to zamawiajcie, bo jak na tak niską cenę (ok. 8zł ?) są naprawdę dobre. Z tego co pamiętam, to są wykonane z naturalnego włosia pony.
Blending Eye Brush czyli dużą "kuleczkę" uwielbiam i pomimo, że moja kolekcja się rozrosła, to ja i tak często po nią sięgam. Ma płasko zakończony koniec i ładnie, równomiernie rozciera cienie. Uważam, że to najlepszy pędzel z tej trójki, bo ani nie zgubił włosia, ani się nie rozcapierzył, ani nie włosie nie straciło na swojej jakości.
Mniejsza "kuleczka"Eye Crease Brush jest bardzo precyzyjna. Z upływem czasu i po kolejnych praniach wydaje mi się, że włosie w tym pędzlu troszkę się pogorszyło i już nie jest takie mięciutkie jak wcześniej. Nie rozpaczam jakoś strasznie, bo pędzel nadal maluje i czasami używam go do zaznaczenia dolnej powieki.
Eye Shadow Brush jest też całkiem niezły, chociaż tak naprawdę zgubił mi trochę włosia przy kolejnych kąpielach. Niewiele, ale faktycznie widziałam, że tak z jeden czy dwa włoski wypadały. Tak naprawdę nie widać tej straty, bo ma naprawdę gęsto ułożone włosie. Używam go do nakładania cieni na powiekę.
Ten wachlarzowy cudak z Oriflame, to moja nowość. Ma mi posłużyć do zmiatania osypanych cieni. Nic więcej od niego nie wymagam. Zrobił na mnie średnie wrażenie, ale powinien wystarczyć do takiego celu.
Pędzel do ust natomiast jest bardzo dobry. Tak, Oriflame miewa niezłe produkty i tak, mogą to być nawet pędzle. Ten wykonany jest z syntetycznego włosia. Z jednej strony mamy mniejszy pędzel, który pozwala na precyzyjną aplikację szminki, a z drugiej strony większy po prostu do nakładania kosmetyku. Tym mniejszym można naprawdę ładnie wyrysować kształt ust i za to go uwielbiam. Nie rozcapierzył się, a mam go już bardzo długo.
Pędzel do aplikacji cieni jest też nawet dobry. Oczywiście mam lepsze pędzle, ale ten też jest miękki i nie gubi włosia. Z drugiej strony miał tą śmieszną, małą gąbeczkę do nakładania cieni, którą po prostu wyrzuciłam, bo uznałam, że jest mi zbędna.
To są jedyne pędzle z zestawu 7 pędzli Sleeka godne uwagi. Pozostałe są naprawdę fatalne. Dwa pędzle do cieni i dwa pędzle do twarzy (pudru i różu) są tak ostre, że praktycznie można by nimi wyszorować podłogę. Pędzel do podkładu, był tak straszny, że go wyrzuciłam jakoś krótko po tym jak zestaw do mnie dotarł. Krótko mówiąc - masakra. Było to moje najgorzej zainwestowane 37 zł (kupowałam na promocji, więc chociaż tyle :)).
Pędzel do ust jest jest ze sztywnego syntetycznego włosia. Nie jest jakiś super, ale daje radę przy aplikacji np. błyszczyka.
Ten podwójny do brwi i eyelinera za to jest genialny. Ma syntetycznie włosie, dość twarde, ale nie takie ostre. Skośnym podkreślałam kiedyś brwi zanim kupiłam pędzel Hakuro. Natomiast ten prosty świetnie nadaje się do podkreślania dolnej powieki czy załamania. Nadaje się do precyzyjnej roboty przy graficznym makijażu i w sumie sięgam po niego nadal dość często.
Ten pędzel to taka moja ciekawostka. Na opakowaniu miał napisane, że jest do ust, ale kompletnie się do tego nie nadaje i ja go używam do cieni. Jest ze sztywnego, syntetycznego włosia i pozwala na bardzo precyzyjną,wręcz graficzną aplikację cieni na powieki, bo ma dość małą średnicę.
I to by było na tyle jeśli o moją pędzlową historię chodzi. Tym zestawem już mogę wyczarować kompletny makijaż bez żadnego stresu, bo lepiej zawsze mieć kilka czystych pędzelków w zapasie. ;)
Na pierwszą część z pędzlami Hakuro zapraszam tutaj:
http://blog.domimakeupartist.pl/2013/12/moje-pedzle-do-makijazu-cz1.html.
Czaję się jeszcze od niepamiętnych czasów na pędzle Real Techniques, ale jakoś ciągle mnie coś odciąga od tego zakupu. Głównie chyba strach, że tak je sobie wymarzyłam i że obawiam się, że się rozczaruję. I tak odwlekam te zakupy i odwlekam...
Macie pędzie Real Techniques? Jak się Wam sprawują? Czy moje obawy są słuszne czy kompletnie wydumane? :)
Jakieś pędzle jeszcze możecie mi polecić? A może jakiś pędzel kupiłyście i okazał się totalnym bublem? Piszcie, chętnie poczytam!
Chciałybyście się dowiedzieć jak czyszczę pędzle? Mam opatentowaną trzy-etapową kąpiel, dzięki której są czyściutkie i pachnące. Dajcie znać.
Na koniec zaproszę na skromne mikołajkowe rozdanie na FB. klik w obrazek ;)
Pozdrawiam.
Domi.